Od mojego powrotu do Polski minęło już sporo czasu, jednak dopiero teraz jestem w stanie zebrać wszystkie moje refleksje w spójną impresyjną całość. Pozornie przewrotny tytuł tego postu wiąże się w moim mniemaniu z pewną charakterystyczną dla norweskiej społeczności cechą. Mianowicie, wracając do średniowiecza, obraz Wikingów rysuje nam się w powściągliwych, ciemnych barwach. Lud, który wypracował sobie odrębność kulturową i taktyczną, z jednej strony był bezwzględnym napastnikiem i jako jedyny w całej historii podbił Anglię, z drugiej strony wytwarzał estetyczne, nie pozbawione dozy elegancji i oryginalności, biżuteryjne akcesoria. Podsumowując, przychodzi mi na myśl jedno słowo: KONTRAST. Zmierzając do meritum, nie chcę przechwalać się tutaj moją szczątkową wiedzą na temat rdzennej ludności Skandynawii, ale odnieść ich sposób bycia do mentalności Norwegów.
Otóż, przebywając w uroczej i malowniczej miejscowości Flam, znajdującej się zaledwie dwie godziny od Bergen, nie sposób nie zauważyć panującego tu czasami dotkliwego wręcz spokoju i zastania. Podczas mojej codziennej drogi do pracy otaczały mnie górskie krajobrazy i liczne kolorowe drewniane domki. Zawsze jak z obrazka, zawsze opuszczone. W oknach widziałam te same "wystawki": ozdobne dzbanuszki, laleczki, zielone roślinki. Brak firan, brak rolet, życie na pokaz, jednak bez ludzi. Naprawdę nie widziałam w nich ludzi, chociaż jestem przekonana o ich istnieniu (świeżo skoszona trawa raz w tygodniu, samochody, dziecięce rowerki).
W centrum miasteczka, blisko hotelu Fretheim, kumuluje się życie... przede wszystkim turystów.Ogromne grupy chińskie, często też amerykańskie czy niemieckie, oczekiwały w kolejce na podróż Flamsbahną (przepaście, fiord widziany z góry, wodospad z tańczącą i śpiewającą gdzieś w oddali hyldrą), piły oryginalne, tworzone na miejscu piwo Aegir, Flamsbrygga w klimatycznym, drewnianym lokalu, jadły pizzę w wagonie starego pociągu, zwiedzały muzeum pojazdów, opalały się lub kąpały nad fiordem, rozkoszowały widokiem wody i odpływających statków w Marinie ... W tej malutkiej miejscowości było naprawdę wiele atrakcji. Żałuję, że nie płynęłam Fiordem Safari, bo to zdecydowanie kulminacyjny moment pobytu w tamtych regionach.
Uwielbiam modę, więc zawsze zwracam uwagę na jakieś charakterystyczne lub dominujące trendy w ubiorach danej grupy. Muszę stwierdzić, że moda norweska we Flam oznacza sportowy minimalizm, czasami akcentowany regionalną ornamentyką. Niestety jedyną atrakcją były słodkie Chinki ubrane w konwencji kawaii lub obrzucone torebką Chanel, płaszczem od Prady i szalikiem Armaniego. Czasami widywałam norweskich biznesmenów ubranych elegancko, schludnie i ... nudnie. Natomiast przebywając w Voss i Bergen zauważyłam, że coś tam się dzieje. Jest czarno, szaro, ale interesująco (na przykład katalog H&M prezentował najbardziej klasyczne i "grzeczne" modele swojego asortymentu, z których ludzie tworzyli niekonwencjonalne zestawy). Uwielbiałam wertować wieszaki w Bik Boku, najwspanialszej norweskiej sieciówce, i Fretexie (tam byłam tylko raz)- second-handzie emanującym estetycznością, czystością i szacunkiem dla ubrań. Najciekawszy jest fakt, że odzież w Norwegii jest zdecydowanie tańsza od polskiej (nie mówię tu o stosunku do zarobków, ale normalnej cenie). Z drugiej strony również rynek droższej mody (od projektantów) ma ugruntowane miejsce w zimnej Norwegii i naprawdę jest w czym wybierać. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę miała okazję do porządniejszej eksploracji teko sektora. W tej chwili czekam na święta, choinkę i cieplejsze dni.
P.S. Zakochałam się w marce Moods of Norway- radosnej, kolorowej, nie odcinającej się od korzeni. Odnalazłam w nich wszystko, co kocham: pragmatyzm i modę lat 30.i 40.
Morbi leo risus, porta ac consectetur ac, vestibulum at eros. Fusce dapibus, tellus ac cursus commodo, tortor mauris condimentum nibh, ut fermentum massa justo sit amet risus.